Opowiadanie I: Oczy szeroko zamknięte.
Do
wyboru:
[Birdy + Rhodes - Let It All Go ] albo
- Po
prostu nie mogę uwierzyć, że już go nie ma. Zawsze wydawał się taki silny,
wiesz o czym mówię? Nigdy bym nie przypuszczała, że Azkaban tak naprawdę go
złamie... - Pansy Parkinson pociągnęła nosem i dłonią w czarnej koronkowej
rękawiczce otarła łzy, które zebrały się w jej oczach. Stojąca obok niej
Ślizgonka nie napomknęła koleżance, że Pansy rozmazała tym ruchem cały misterny
makijaż, zostawiając na swoim policzku długą, czarną, żałobną smugę.
Hermiona wyminęła swoje dawne
szkolne znajome z opuszczoną głową, nie chcąc żeby ją zauważyły. Kondukt
pogrzebowy był długi i zatłoczony. Napierali na nią ze wszystkich stron. Momentami,
stojąc pośrodku tłumu, brakowało jej powietrza. Starsze matrony słaniały się na
nogach, pociągając nosami i wspierając się wzajemnie o siebie, szły ociężale,
nierzadko też wpadając na nią lub depcząc jej po nogach. Ale to wszystko nie
miało znaczenia, bo serce bolało ją tak mocno, że nie była w stanie zważać
teraz na coś tak prozaicznego jak znaczone odciskami stopy.
Orszak powoli wytracał prędkość.
Ludzie rozchodzili się po cmentarzu, ustawiając się kręgami wokół wykopanego w
ziemi głębokiego dołu. Hermiona przecisnęła się przez tłum, odchodząc kilka
kroków. Zapach ciężkich perfum i świeżego potu zelżał, kiedy oddaliła się od
mieszaniny posępnych, odzianych w czerń postaci. Oparła się o drzewo, starając się oddychać
miarowo. Atak klaustrofobicznej paniki powoli ustępował, tlen zaczynał ponownie
docierać do jej płuc.
-
Ile eliksiru uspokajającego ukradłaś z apteczki mojej matki?
Obróciła głowę. Ginny jakoś zdołała ukryć pod
czarnym toczkiem swoje czerwone, doskonale rozpoznawalne, weasleyowskie włosy. Bardzo
niepożądane na pogrzebie, gdzie roiło się więcej jej rodowych wrogów niż
gdziekolwiek indziej.
-
Ginny! - rzuciły się sobie w objęcia. Hermiona odetchnęła z ulgą. Jeszcze nigdy
nie była tak wdzięczna z obecności przyjaciółki u swojego boku. Szczerze
mówiąc, nie spodziewała się, że ktokolwiek z jej kręgu najbliższych postawi
stopę na terytorium nieprzyjaciela. Nawet, żeby ją wesprzeć.
-
Pytam się, ile eliksiru wypiłaś przed tym pogrzebem? - Nie chciała odpuścić.
-
Ginny, wiesz, że nigdy bym tym tego nie zrobiła - mruknęła Hermiona,
zakłopotana. Faktycznie przez chwilę miała plan poszperać w niezliczonych medykamentach
Molly Weasley.
Panna Weasley westchnęła i wyciągnęła
z kieszeni małą buteleczkę z rzadkim, niebieskim płynem.
-
Wiem. I stwierdziłam, że to ogromny błąd. Do dna! - Wepchnęła jej w dłoń
eliksir. Pewnie gdyby tylko mogła, wlałaby jej go do gardła. Hermiona zawahała
się tylko przez moment. Odkorkowała buteleczkę i wypiła duszkiem całą jego
zawartość.
Ginny wyglądała na ukontentowaną. Złapała
przyjaciółkę za rękę i Hermiona po raz kolejny zanurkowała w tłumie. Jednak tym
razem uczucie potwornego ucisku w klatce piersiowej nie pojawiło się. Mogła
nabierać głębokie hausty powietrza, a przypadkowe kuksańce nie robiły na niej
wrażenia. Ścisnęła ciepłą dłoń Ginny, pełna wdzięczności. Weasley odwzajemniła
uścisk.
Tłum nareszcie się zatrzymał. Przepchnęły
się ostrożnie do przodu, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Hermiona
utkwiła wzrok w kobiecie stojącej w centralnym kręgu. Czarna woalka skrywała
częściowo jej piękną, a jednocześnie zmęczoną życiem twarz. Narcyza Malfoy,
mimo wszelkich wad, była silną kobietą. Stała z dumnie uniesioną brodą. Nie
płakała, kiedy sześciu mężczyzn przyniosło trumnę i umieściło ją w
przygotowanym do tego miejscu nad wykopaną w ziemi dziurą. Granger zauważyła,
że jednym z nich był Blaise Zabini, poważny i milczący, jak nigdy dotąd.
Eliksir uspokajający zaczął już działać
w pełni. To było wspaniałe uczucie, móc znowu nabrać oddech pełną piersią. Nie
czuć więcej strachu. Jednakże wzdrygnęła się, kiedy nagle poczuła dotkliwą
pustkę, którą wcześniej złożyła na karb swoich niespokojnych emocji. Uświadomiła
sobie, że wywołali ją dementorzy, ustawieni wzdłuż murów starego cmentarza na
którym odbywała się ceremonia. Byli dość daleko, żeby nie przeszkadzać gościom,
a jednak na tyle blisko, że czuło się ich ssąco - niepokojącą obecność. Pomyślała,
że Malfoyom pewnie odpowiadało to, że ich żałobnicy są niejako zmuszeni do popadnięcia
w żałobny nastrój, zaraz jednak zawstydziła się tej myśli, kiedy jeden z
mężczyzn niosących chwilę wcześniej trumnę, potknął się, podtrzymany przez
stojącego najbliżej Zabiniego.
-
Szanowna rodzino, drodzy goście... - Mistrz
Ceremonii, czarodziej w czarnej szacie, rozejrzał się po zgromadzonych. Hermiona nie słuchała. Patrzyła jak
Zabini mówi coś do ucha towarzyszowi. Drugi mężczyzna podniósł wzrok. Mimo że
stała w pewnej odległości od tłoczących się w centralnej części członków rodu i
przyjaciół rodziny, tylko kilka chwil zajęło mu odnalezienie jej w tłumie.
- Zebraliśmy
się tutaj, żeby uczcić pamięć Lucjusza Malfoya. Wybitnego czarodzieja i
wielkiego człowieka.
Draco zamrugał kilka razy, jakby nie
do końca wierzył, że ją widzi. Stali zaledwie kilkanaście metrów od siebie, a
dzielił ich jedynie absurd sytuacji. Fakt, że na pogrzebie swojego ojca musiał zająć
miejsce u boku matki. Fakt, że ona nie mogła stanąć obok niego, złapać go za
rękę i być jego wsparciem. Fakt, że musieli tkwić w tym przeklętym miejscu, nie
mogąc powiedzieć do siebie nawet słowa, po tylu miesiącach rozłąki, kiedy
widywali się tylko przelotnie na rozprawach. Nie mogła odwiedzać go więcej w
Azkabanie. Proces szedł w bardzo złym kierunku. Ona, zgodnie z zasadami
Wizengamotu, jako główny świadek w sprawie, miała zeznawać dopiero na samym
końcu.
-
Merlinie, niewiele już w nim zostało z Malfoya, którego znałam i nienawidziłam
- mruknęła Ginny. - Wygląda jak chodzący szkielet.
Hermiona musiała przyznać, że
wyglądał dużo gorzej, niż gdy widziała go ostatnim razem. Ciemne kręgi pod jego
oczami były wyraźniejsze, jego sylwetka straciła z muskulatury, a w oczach
czaił się ten dziki, obłąkańczy wyraz, który widziała u innych skazańców. Przypomniał
jej się Syriusz Black, kiedy zobaczyła go po raz pierwszy i pomyślała, że nigdy
nie chciałaby znaleźć się z tym człowiekiem sam na sam w pustej komnacie.
Opuściła wzrok. Racjonalna część jej
umysłu, kazała jej się odwrócić i odejść. Położyła Ginny dłoń na ramieniu i
obie zaczęły powoli wycofywać się w stronę ścieżki wiodącej do bramy.
W tłumie zapanowało poruszenie. Obejrzała
się przez ramię. Draco ruszył chwiejnie w jej kierunku. Matka próbowała go
zatrzymać, ale Hermiona z tej odległości nie dosłyszała jej słów. Zabini posunął
się odrobinę dalej, łapiąc go pod ramię, ale on tylko otrząsnął się, nie zwalniając
kroku. Nie odrywał wzroku od Hermiony. Narcyza powiodła wzrokiem za jego
spojrzeniem i na jej twarzy pojawił się wyraz zrozumienia. Przez chwilę
mierzyły się wzrokiem. Dwie najważniejsze kobiety w jego życiu. Granger zawsze
myślała, że Draco swoje słynne lodowate spojrzenie odziedziczył po ojcu, ale w
tamtej chwili zrozumiała, że to nieprawda. Narcyza nie potrzebowała magii, żeby
sprawić, że jej wrogom miękły nogi. Nie odrywając wzroku od Hermiony, szepnęła
coś do Blaise'a, na co ten puścił rękaw przyjaciela.
Dziedzic Malfoyów ruszył przez
rozstępujący się ze zdziwieniem tłum żałobników, niektórych z nich pozdrawiając
szybkim skinieniem głowy. Hermiona zakryła dłonią usta, kiedy wszyscy zebrani,
manifestując to zbiorowym pomrukiem dezaprobaty, zrozumieli, że to ona jest
przyczyną która zrujnowała wzniosłą uroczystość ku pamięci drogiego Lucjusza.
Zatrzymał się dopiero na metr od
niej, tak, jakby w połowie tańca uświadomił sobie, że nie zna dalszych kroków.
Hermiona miała jednocześnie ochotę
uciec i rzucić mu się w ramiona, ale zanim podjęła decyzję, on wyciągnął ręce i
przyciągnął ją do siebie. Nie myśląc zbyt wiele, przylgnęła do niego z całej
siły. Poczuła jak opiera na niej cały ciężar. Był tak wątły i bezsilny, że o
dziwo zdołała go utrzymać, nie przewracając się na otaczające ich nagrobki. Poczuła
jak jego ramiona drążą, jak łka bezgłośnie w jej objęciach. Jakby w końcu mógł
sobie pozwolić na słabość, którą ona ukryje przed całym zgromadzonym tłumem,
który ich obserwował.
- Jestem
tutaj - szepnęła mu do ucha, całując go w głowę. Ujęła jego twarz w dłonie i odsunęła
od siebie, tak, by móc spojrzeć mu w oczy. Natychmiast tego pożałowała.
Przeraziło ją wszystko co w nich zobaczyła. Widziała wyraźnie, że nie był już
tym samym człowiekiem. Ale to się nie liczyło, kiedy ona nadal była sobą.
Dziewczyną, która pragnęła go teraz ocalić równie mocno, jak wtedy, gdy po raz
pierwszy naprawdę go poznała.
Draco pochylił się, całując ją w
usta. Jego wargi były słone. To był dziwny pocałunek. Odległy, obcy. Dokładnie
tak jak jego głos, kiedy przyciągnął ją jeszcze bliżej i wyszeptał do ucha:
- Dzięki
śmierci mojego ojca, mam dwadzieścia cztery godziny na wolności, zanim wrócę do
Azkabanu. Przyjdź do mojego domu wieczorem, kiedy wszyscy goście już wyjdą. Będę
na ciebie czekał. Muszę... - urwał na chwilę i zacisnął powieki. - Chcę się
pożegnać.
Hermiona otworzyła usta ze zdumnienia, ale pokręcił
głową i nie czekając aż wydobędzie z siebie jakikolwiek protest, odwrócił się, niemalże
wyrywając z jej objęć. I nie odwracając się za siebie ani razu, wrócił na
miejsce obok matki. Chociaż Hermiona miała wrażenie, że jej wzrok mógłby wypalić
dziurę w murze, nie odwzajemnił jej spojrzenia aż do końca ceremonii.
***
Ponad półtorej roku później, witam. Nie
będzie spójnie z poprzednim, bo po takiej przerwie chyba się tak nie da. Ale jak
mogłam nawet nie spróbować? Skoro jeszcze się tutaj czasem ktoś kręci... :)
Na pocieszenie, u nich też minęło
dużo czasu.